Świnoujski strażnik na szczycie Mont Blanc

Trzy dni zajęło świnoujskiemu strażnikowi Michałowi Rogalskiemu i jego kolegom wejście na szczyt najwyższej góry Europy. Już planuje następną wyprawę.
Michał wszedł na alpejski Mont Blanc razem z trzema kolegami ze Szczecina Adamem Truchanowiczem, Radosławem  Chmielem i Piotr Em „Szogunem” Sipowiczem. Zadanie było dla niego tym trudniejsze, że nigdy wcześniej nie wspinał się po górach. Wyprawie całej czwórki patronował prezydent Świnoujścia Janusz Żmurkiewicz.

- Mieliśmy kurtki z napisem „Świnoujście” i szalik I-ligowego klubu piłkarskiego MKS Flota– opowiada pan Michał. – W ten sposób promowaliśmy nasz kurort.
Pierwotnie był plan, że szalik zostawią na szczycie na pamiątkę dla tych, którzy wejdą tam po nich. Niestety, gdy dotarli już do celu, na szczycie panowały bardzo trudne warunki. Przede wszystkim wiał bardzo mocny wiatr. Do tego prognozy zapowiadały pogorszenie pogody. Z tego powodu na szczycie byli tylko 10 minut. Musieli  szybko ruszać  w drogę powrotną, żeby zdążyć zejść jeszcze przy w miarę dobrych warunkach. Dlatego też zrezygnowali z pozostawienia szalika na szczycie. Zamiast tego  oddadzą go (razem ze zdjęciem potwierdzających, że szalik był na szczycie Mont Blanc)na aukcję podczas kolejnego Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Mają nadzieję, że znajdzie się kibic, który go wylicytuje.
   
- I w ten sposób przysłuży się nawet lepiej, niż gdybyśmy zostawili go tam na szczycie – dodaje pan Michał.
28 czerwca krótko przed godziną 17. cała czwórka wyruszyła samochodem ze Szczecina. Ruszyli w kierunku francuskiego Chamonix, jednej z najbardziej znanych miejscowości leżących u podnóża Mont Blanc. Na miejsce dotarli koło południa następnego dnia. Samochód zostawili u zaprzyjaźnionego ratownika górskiego Maxima Lopez. Szybko przepakowali rzeczy i jeszcze tego samego dnia ruszyli w kierunku szczytu dachu Europy.

- Nie było na co czekać – uśmiecha się świnoujski strażnik miejski. - Prognozy zapowiadały, że dobra pogoda będzie 2-3 dni, potem nastąpi jej załamanie. Mieliśmy określony czas. Musieliśmy zdążyć.
Wyruszyli w dwóch ekipach. Chodziło o to, że w razie czego, przynajmniej jednej z nich udało się dotrzeć do celu.

- Pracowaliśmy na grupę, a nie indywidualnie każdy na siebie – podkreśla Michał Rogalski.

Po drodze nocowali w schroniskach, a raz w namiocie koło schroniska. Pili głównie wodę z roztopionego śniegu. Tak, którą wzięli ze sobą w butelkach skończyła się już pierwszego dnia drogi.
- Wiedzieliśmy, że nie wystarczy na długo – tłumaczy pan Michał. – Ale w takiej wyprawie liczy się każdy niesiony na plecach kilogram. Dlatego staraliśmy się bagaże ograniczyć do minimum.
Jeszcze przed wyruszeniem w kierunku Alp, byli i tacy, którzy na wieść o wyprawie czwórki śmiałków, machali ręką. Twierdzili, że wejście na szczyt Mont Blanc to nic takiego, wręcz łatwizna.

- Tak mogą mówić tylko ci, którzy nigdy tam nie byli. Mało, którzy nigdy nie wspinali się na żaden górski szczyt – mówi pan Michał. – Ciekawe co by powiedzieli, gdyby przyszło im wspinać się 600 metrów w górę po pionowej ścianie, za sobą mając tylko wielką przepaść. Albo iść przez wielki kuluar, czyli potężne osuwisko, w które co chwile spadają kamienie  i trzeba bardzo uważać, żeby nie dostać czymś takim w głowę i nie zginąć. Krótko przed nami jednemu ze śmiałków to się nie udało. Ciężko rannego zabrał śmigłowiec. Już gdy zeszliśmy ze szczytu okazało się, że nie przeżył.
Michał Rogalski mówi, że trudno jest opowiedzieć jakąś jedną wyjątkową historię. Wszystkie 3 dni drogi to jedna niekończąca się historia.

- To była cały czas walka – twierdzi świnoujski strażnik. – Nie fizyczna, bo siły były. Ale z własną psychiką, żeby się nie poddać i nie zrezygnować.
W końcu dotarli na wymarzony szczyt. I niespodzianka. Zamiast radości, satysfakcji, odczuli potężne zmęczenie.

- Właściwie to byliśmy rozczarowani – śmieje się na wspomnienie pan Michał.  – To już? Zadawaliśmy sobie pytanie. To jest ten szczyt?
Dopiero w połowie drogi powrotnej zaczęło do nich docierać, czego dokonali.

- Odwracaliśmy głowę w kierunku szczytu i wtedy uświadamialiśmy sobie, gdzie byliśmy – opowiada pan Michał. – Im byliśmy niżej szczytu, tym bardziej to do nas docierało.
To była pierwsza tak poważna wyprawa całej czwórki. Już planują kolejną. Tym razem na Kilimandżaro w Afryce. Razem z nimi ma pojechać Karolina z Sopotu. Poznali ją podczas wspinaczki na Mont Blanc.

- Potem spędziliśmy razem trochę czasu już w na dole u podnóża Mont Blanc – podkreśla Michał Rogalski. – Właśnie tam wpadliśmy na pomysł z Kilimandżaro. Mam nadzieję, że nam się uda.

Info: BIK
Fot. M. Rogalski

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij